Nie jestem fanem tzw. kina wojennego, ale ten film podobał mi się,
może dlatego nie położono dużego nacisku na efekty specjalne,
a nachalne promowanie patriotyzmu wszechobecne w kinie amerykańskim tu na szczęście nie występuje.
Zamiast tego jest tragedia jednostki, dlatego określenie dramat wojenny jest w tym wypadku wyjątkowo trafne.
Scena na barce desantowej to jedna z mocniejszych scen w tego rodzaju filmach, ale jest jeszcze kilka co najmniej bardzo dobrych.
Do tego sporo materiału do przemyśleń o odmienności sposoby myślenia ich i nas.
Trudno mi sobie wyobrazić większy dramat niż walka jednego narodu przeciw sobie, więc tło dla scenarzysty i reżysera wymarzone.
Wadą filmu jest źle dobrana muzyka.
Scena na barce jest naprawdę niesamowita. I w pewnym sensie jest idealną puentą do tej historii, bo nawet jeśli w pierwszym odruchu potępi się strzelającego, to przecież w bitwach tej wojny cały czas "swój" strzelał do "swojego". Dobrze to podsumowuje zdanie jednego z bohaterów - w tej wojnie nie przeciwnik jest wrogiem, ale sama wojna.
Dla mnie również jest to bardziej dramat ludzi wrzuconych w szaleństwo bratobójczej walki. Nie ma tu co prawda epickiego widowiska jakiego niektórzy oczekują od filmów wojennych, ale sceny batalistyczne są dobrze zrobione. Portrety bohaterów różnorodne i na tyle rozbudowane, by wciągnąć emocjonalnie w rozgrywającą się historię i sprowokować do refleksji - i jak sądzę, to było głównym celem twórców.
Generalnie film ciekawy, dający do myślenia, dobrze się ogląda, chociaż wielbiciele "wojennej widowiskowości" mogą być nie do końca usatysfakcjonowani.